piątek, 28 sierpnia 2015

Złotowłos. Maidenhair fern.

Są takie kwiaty, na widok których wszyscy otwierają szerzej oczy. Rośliny stające się obiektem pożądania od momentu, kiedy po raz pierwszy zawiesi się nich oko. Momentalnie ma się ochotę całemu się na nich uwiesić. Dokładnie tak samo sprawa ma się z niektórymi kobietami. Ich nonszalancja przyciąga jak magnes. Chce się głaskać ich delikatne listki bez końca. Muskać gałązki powstrzymując uśmiech kiedy łaskoczą wewnętrzną stronę dłoni. Jak mgiełka przemykające się międyz palcami. Subtelna wyniosłość ich ramion kusi żeby się nimi zaopiekować. Żeby mieć je na własność. Postawić na honorowym miejscu na półce i rozpieszczać je do końca życia. Więcej! Podporządkwać im to życie.


flickr.com

Rośliny takie, jak i kobiety, doskonale zdają sobie sprawę z magicznej mocy z jaką się urodziły i już od najmniejszej sadzonki wykorzystują ją bez skrupułów. Bywają bardzo kapryśne i dogodzić im niełatwo. 


etsy.com

Lubią wilgoć. Dużo wilgoci. Wilgotne czują się najlepiej. Dlatego zraszać trzeba je najlepiej kilka razy dziennie. Kiedy delikatne listki poczują suche powietrze nie tylko zaczną obsychać, ale uginać będą się też cienkie gałązki. Wyglądają wtedy jakby brutalnie złamano im serce, a zdecydowanie na to nie zasługują.
Podlewać trzeba często, ale z umiarem. Ziemia powinna być wilgotna, nie mokra. 

Wilgoć.
Wilgotne czują się najlepiej.


flickr.com

Jak na egzotyczne piękności przystało lubują się w gorących klimatach. Gorące i wilgotne będą szczęśliwe i szczęściem tym podzielą się z wielbicielem pięknie prężąc swoje wdzięki. 
Mają czułe serca, potrzebują więc stałej opieki, ale i swojego miejsca na ziemi. Tylko swojego. Nie znoszą przeprowadzek więc najlepiej zapewnić im stałe zameldowanie na zacienionej półce. Opalać się bowiem nie zamierzają. Wolą leniwie wylegiwać się w półcieniu.
Dążąc do zapewnienia im maksimum luksusu zafundować można im własny szklany dom. Akwarium. Stary gąsior od wina. Gdzie będą miały przytulnie, bezpiecznie i .... wilgotno.


pinterest.com


w warunkach naturalnych (ogród botaniczny w Lizbonie)
in the natural surrounding (botanic garden in Lisbon)



mój złotowłos
my maidenhair fern








poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Moc wieśniackich roślin. The power of hick plants.

Mówiąc "wieśniackie rośliny" mam an myśli wszystkie te gwiazdy prl-u, które zdobiły domy naszych ciotek na kwietnikach przytwierdzonych do boazerii. Difenbachie, filodendrony, skrzydłokwiaty, monstery, fikusy i zielistki. Cała gama kwiatów, które wraz z pojawieniem się szynki w sklepie odeszły w zapomnienie. Nikomu w głowie nie były storczyki. Swoją drogą uważam, że storczyki są zdecydowanie bardziej "wieśniackie" niż wymienieni wyżej koledzy i koleżanki i to w pełnym tego słowa znaczeniu.

Wpadając w szał planowania zielonego poszycia mieszania męczyłam mojego przyjaciela, który nagle okazał się być ekspertem w tej dziedzinie, co wcześniej skutecznie przede mną ukrywał, o pomoc w rozeznaniu. Przynajmniej raz dziennie pytałam go jakie jeszcze kwiaty były w prl-u. Tak oto zrodziła się moja lista życzeń, która wciąż rośnie proporcjonalnie do ubywającego miejsca w mieszkaniu.

***

By the term "hick plants" I mean all those stars of the communism time in Poland, which embellished flats of our aunts, on the wall flower hangers attached to the wood panelling. Dumb canes, peace lilies, philodendrons, monsters, ficus' and spider plants. The whole palette of plants which gone into oblivion in the moment when ham appeared widely in stores. No one had any thoughts about orchids then. Anyway, I find orchids much more "hick" than all those guys I mentioned.

Falling into the frenzy of planning the green space in my apartment I tormented my friend, who appeared to be an expert in this topic what he successfully hid, asking him which else plants people had in their houses in the communism. This way my wish list started to grow proportionally to diminishing space in my apartment.



GWIAZDY PRL-U
STARS OF COMMUNISM TIME IN POLAND



Difenbachia
Dumb Cane







Fikus Sprężysty
Rubber Tree


photo from Botanic

photo from Daniella Witte


Fikus Benjamin
Ficus Benjamina

photo from Gardening Know How

photo from Bakker



Filodendron
Philodendron

photo from Weekdaycarnival




Skrzydłokwiat
Peace Lily

photo from Bluberry Home





Zielistka
Spider Plant

photo from Glenda's World

photo from The Shoothing Blog



Juka
Yucca







Dracena









niedziela, 2 sierpnia 2015

Na co komu te rośliny? Who, the hell, needs plants?

Z mojego domu rodzinnego jak przez mgłę pamiętam salon w formie dżungli, z olbrzymimi fikusami, palmami, filodendronami i ścianą pnączy zwisających nad stołem i zaglądających do barszczu gościom przy Wigilii. 
Pamiętam też, że pewnego dnia mama wstała z łóżka, zapaliła papierosa do porannej kawy i lekką ręką wyrzuciła wszystkie 100 kwiatów. Nie pamięta teraz czemu w zasadzie to zrobiła. Chodziła w tamtych czasach taka plotka, że difenbachia wydziela w powietrze trujące opary.

Potem przyszła moda na kaktusy. Okrągłe z igłami jak wielkie szpile z tkackiego wrzeciona, długie i włochate w kształcie penisa Yeti, piękne rzeźby przypominające konary drzew ze stumilowego lasu... Kaktusów było mniej niż poprzednich roślin wszelakich, bo zaledwie 60. W tych czasach przypadała okazja mojej Pierwszej Komunii Świętej. W przeciwieństwie do większości kolegów i koleżanek, nie marzyłam o złotych zegarkach i rowerze z kulkami w szprychach. Zapragnęłam mieć kota perskiego.
Blanca przyszla do mnie w wiklinowym koszyku, z kokardą na szyi i była piękną szylkredową kotką, która, jak to persy, nie była zbyt sympatyczna i stanowczo oznajmiała swoje niezadowolenie. Notorycznie sikała tacie do butów, bo ten codziennie zrzucał ją z ulubionego fotela. 
Blanca nie wychodziła na dwór, żeby się nie zgubiła. Nie miała więc szansy zakumplować się z innymi kotami na dzielni. Nie przepadali za sobą. W ogóle Blanca nie przepadała za nikim. Kaktusy były ustawione w rządku na wyjątkowo długim parapecie wzdłuż dwóch wielkich okien w salonie, z którego wychodziło się na balkon. Tzn, z którego my wychodziliśmy na balkon, bo przecież nie Blanca. Odwiedzały go za to koty z dzielni. Pewngo dnia koty i Blanca spotkali sie po dwóch stronach okna - one na parapecie od strony balkonu, ona na komodzie za kaktusami. Nie pamiętam juz nawet o co im poszło. W tym całym zamieszaniu ciężko było ustalić sedno sporu. Moja nerwowa dziewczynka postanowiła pogonić towarzysto, jedym susem rzucając się desperacko w rząd kaktusów, strącając je, jeden za drugim, jak cynowe żołenierzyki z półki nad kominkiem. 

Potem nie pamiętam już roślin w domu. Nic. Pustka. Wyprowadzałam się więc z niego bez poczucia, że rośliny w domu powinny być, bo bez roślin dom jest tylko przechowlanią, pustym pudełkiem na ludzi. Prawie tak jak bez psów, ale trochę mniej. Dom bez psów to już nawet nie pudełko, a tylko smutek.
Przez lata ani jednego kwiata. W pierwszym mieszkaniu, drugim, trzecim. Kwiaty i zioła w ogródku jednak jak najbardziej. Czyli nie, że bez miłości do zielonego w sercu, tylko bez świadomości ile to zielone daje. 
Olśniło mnie jakiś miesiąc temu, kiedy przeglądając Openhous'a uderzył mnie artykuł o ludziach, którzy nie pamiętam co robili (czyli uderzył mnie nie artykuł, a raczej jego strona ilustracyjna), ale mieli w domu stado kwiatów. I wtem zapragnęłam mieć w domu rośliny. Im większe i bardziej "wieśniackie", tym lepiej.

Tak oto zaczęła się moja przygoda z roślinami pokojowymi.


***


From my family house I remember vaguely the living room being a jungle with huge ficus', palms, philodendrons and wall of climbing plants hanging above the table and peeping into guest's bowls of borsh during the Christmas Eve supper.
I remember also that one day my mum got up from the bed, smoke a cigarette to accompany her morning cup of coffee and threw away all 100 plants, just like that. Now she doesn't remember why she actually did that. There was a rumor those days that dumb cane excretes poisonous fumes into the air.

Then came the vogue for cactus'. Ball shaped with thorns long like from a weavers' spindle, long and hairy liake Yeti's penis, beautiful sculptures resembling limbs from Hundred Acre Wood.... The amount of cactus' was smaller then the prevoius various plants' as there were 60. Those days was the time of my First Communion but in opposite to my school friends I wasn;t dreaming about golden watch or new bike with balls on spokes. I wished to have a persian cat. 
Blanca came to me in a wooden basket with big ribbon on her neck and was a beautiful tri colour kitty which as most of persians wasn't very simpatiqe and annouced her dissatisfaction to the whole world. She notoriously pissed to my dad's shoes as he was pushing her off his favourite armchair each day.
Blanca didn't go out as we didn't want her to get lost. She didn't have an opportunity to befriend with other cats in the district. They weren't keen on each other. Blanca in general wasn't keen on anyone. Cactu's were placed on a quite long sill along two very long windows in the living room from where ones could take a step to the terrace. Well, where we could take a step to the terrace but not Blanca after all. Cats from the district sometimes dropped by. One day Blanca and cats met on two sides of the window. They on the sill from the terrace side, she on the commode behind the cactus'. I don't even remember any more what was the deal. It was hard to establish the essence of the argument in all those confusion. My nervous girl decided to chase off  the company with one desperate jump shemade for cactus' knocking them off one by one like tin soldiers from the shelf over the fireplace.

After that I don't remember plants at home any more. Nothing. Emptiness. So I moved out without the feeling that there should be any plants at home, because with no plants house is just a luggage room, empty box to keep people in. Like without dogs, but not totally. House without dogs is not even a box but only a misery. Years without even one plant. In the first appartment, the secound, the third. Herbs and flowers in the garden by all means though. So not without love to green in my heart but only without consciousness of how much the green gives. I saw the daylight few month ago while I was looking through the Openhouse magazine and I got hit by an article about people who I don't exactly remember what  were they doing (so I was hit by it's ilustational side rather then the article itself) but they had loads of plant in their studio. In that moment I desired to have plants. The bigger and more hick, the better. 

That is how my house plant party started.